Jako psycholog spotkałam się z wieloma tragicznymi historiami oraz trudnymi decyzjami, które dotykały moich pacjentów, a nieraz całe ich rodziny. Miały one w większym lub mniejszym stopniu wpływ na ich stan psychiczny i codzienne życie.
Jak powszechnie wiadomo, nagłe, tragiczne wydarzenie może powodować traumę, czyli Zespół Stresu Pourazowego (PTSD Postraumatic Stress Disorder). Jest to trwała i silna reakcja organizmu na gwałtowny i ekstremalny poziom stresu. Wiąże się ona z doświadczaniem sytuacji granicznych, takich jak narażenie na śmierć lub na poważne obrażenia. Pociąga ona za sobą długoterminowe konsekwencje na tle psychologicznym i fizjologicznym.
Doświadczenie traumy może być zarówno bezpośrednie, jak i pośrednie (np. bycie świadkiem).
Szacuje się, że Zespół Stresu Pourazowego związany z porodem dotyka nawet do 21% wszystkich kobiet.
Z badań wynika, iż trudny, niosący komplikacje poród lub urodzenie poważnie zdeformowanego, niezdolnego do życia dziecka niesie ze sobą bardzo wysoki poziom stresu i jest czynnikiem ryzyka rozwoju zaburzeń psychicznych, w tym PTSD i depresji. W kontekście opieki medycznej uraz psychiczny może dotknąć nie tylko kobietę rodzącą i jej partnera, ale również cały personel medyczny: lekarzy, położne, pielęgniarki…
Jednak nie każde wydarzenie, które stanowi zagrożenie dla życia czy zdrowia, wywołuje traumę.
Trauma wynika bowiem z subiektywnej oceny naszego układu nerwowego, iż tracimy kontrolę w obliczu zagrożenia.
Jeśli w trudnym momencie postrzegamy siebie jako sprawczych, czyli posiadających pewien stopień kontroli, dane zdarzenie może nie mieć na nas wpływu traumatycznego.
W tragicznych wydarzeniach poczucie sprawczości wiąże się z poczuciem, że mogę coś zrobić, mam wybór i posiadam odpowiednie zasoby, by się ochronić przed śmiercią i cierpieniem. Ważne jest, by w takich momentach życia móc samemu podejmować decyzje, zgodne z własnymi przekonaniami, wartościami, dostępnymi zasobami i możliwościami radzenia sobie. Wówczas ryzyko rozwinięcia PTSD jest mniejsze. Dlatego też, kobiety, które świadomie podejmują decyzję o kontynuacji ciąży mimo ryzyka, jakie ona ze sobą niesie, są mniej narażone na traumę. Z kolei, jeśli kobieta nie ma ani odpowiednich zasobów, ani możliwości wyboru, to trochę tak jakby odebrać koło ratunkowe tonącej osobie i przyglądać się jak tonie.
W konsekwencji grozi to narażeniem na poważne uszczerbki na tle zdrowia psychicznego. « Zarówno zagrożenie integralności cielesnej, jak i zagrożenie dla podstawowego ludzkiego doświadczenia bycia osobą myślącą i działającą samodzielnie, może mieć traumatyczne skutki » (Schwab, Marth i Bergant, 2012).
Skoro cierpienie i ból związane są z subiektywną percepcją, a każdy z nas ma swoje własne okno tolerancji (ramy, które określają, jak wiele jesteśmy w stanie znieść), to tylko ja znam swoje własne granice i wiem, ile mogę znieść. Do mnie więc powinien należeć wybór o kontynuacji lub przerwaniu ciąży. Nie ma dobrej i złej decyzji. Każda decyzja jest dobra, gdyż odpowiednio wpisuje się w kontekst i historię danej rodziny i dlatego powinna być uszanowana i wspierana.
Od wielu lat system opieki zdrowotnej dążył do tego, by uśmierzać ból i cierpienie związane z chorobą. Decyzja TK jest ogromnym krokiem wstecz. Nasze mamy i babcie miały bardzo trudne warunki porodu. Z kolei nasze pokolenie walczyło o poprawę poziomu opieki okołoporodowej (cf. fundacja « Rodzic po ludzku »). Decyzja TK zmusza nas, kobiety, nasze rodziny, lekarzy, położne i pielęgniarki, do wkroczenia na niebezpieczny teren, do tej pory nieznany, trudny nawet do wyobrażenia.
Pracując na oddziale położniczym, spotkałam się z sytuacjami, kiedy poród nie był szczęśliwym, ale tragicznym wydarzeniem. Gdzie łzy szczęścia się nie lały. Gdzie chęć niesienia pomocy ustępowała miejsca bezsilności i bezradności. Gdzie złość rozmywała się w łzach rozpaczy. Gdzie słowa otuchy ustępowały miejsca CISZY ! Bo tylko cisza potrafi uszanować cierpienie ludzkie, jeśli w ogóle ono jest jeszcze ludzkie ?! Nie ma słów, które mogłyby je opisać, bo tam, gdzie wkracza trauma, CISZA pilnie strzeże swojego miejsca.
A gdy rodzina jest jeszcze pogrążona w rozpaczy, my, personel medyczny – mimo, że profesjonaliści, a jednak ludzie – jeszcze zdruzgotani cyklem tragicznych wydarzeń, w głowach wyobrażamy sobie jej przyszłość i konsekwencje przeżytej traumy, obmyślając tym samym strategie wychodzenia na prostą…
Pytania przemykają przez głowę: czy dziecko będzie cierpiało, czy będziemy w stanie uśmierzyć jego BÓL, czy będzie kochane, czy zostanie w RODZINIE, czy raczej w odpowiedniej instytucji, czy już szukać INSTYTUCJI, czy jednak jeszcze za wcześnie, czy znajdzie się dla niego miejsce, i jakie będzie TO MIEJSCE, czy POMOC będzie odpowiednia, który z rodziców uniesie ten ciężar, czy para wytrzyma PRESJĘ, czy odejdzie on, czy ona, a jeśli odejdzie, to czy na zawsze, czy jednak będzie wspierającym ojcem/matką, z jaką społeczną OCENĄ będzie musiał/a się zmierzyć, który przyjaciel zostanie, a który się WYKRUSZY, czy rodzina okaże wsparcie, czy rodzic się podniesie, czy UPADNIE na zawsze pod CIĘŻAREM OBOWIĄZKÓW, czy prześpi jeszcze chociaż jedną noc…
Czy w dobie, gdy w szpitalach brak miejsc, gdy lekarze i pielęgniarki są skrajnie wyczerpani, gdy pacjent narażony jest na wysoki poziom stresu związany z pandemią, a poczucie bezpieczeństwa większości społeczeństwa jest poważnie zachwiane, system polskiej opieki zdrowotnej wytrzyma dodatkowe wyzwanie ? Jeśli tak, to, jak długo ? Jakim i czyim kosztem?