
Słowo hikikomori pochodzi z języka japońskiego i oznacza dosłownie „wycofać się i zamknąć”. Tworzą je dwa elementy: hiku, czyli cofać się, oraz komoru, które oznacza zamknięcie się w sobie i odcięcie od otoczenia. Termin ten został spopularyzowany w Japonii w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku przez psychiatrę Tamaki Saitō. To właśnie on jako pierwszy opisał młodych ludzi, którzy rezygnowali ze szkoły, nie podejmowali pracy, unikali kontaktów towarzyskich i miesiącami, a niekiedy latami, pozostawali zamknięci w swoich pokojach. Początkowo uznawano to zjawisko za typowo japońskie, związane z tamtejszą kulturą, presją edukacyjną i specyfiką rynku pracy. Z czasem jednak okazało się, że podobne zachowania można obserwować także w innych częściach świata. Dziś hikikomori uznaje się za globalny problem, który coraz częściej dotyka również Europy.
Izolacja społeczna młodych ludzi bywa często bagatelizowana przez otoczenie. Rodzice niekiedy tłumaczą ją lenistwem, chwilowym buntem albo zbytnią fascynacją światem wirtualnym. Tymczasem medycyna i psychologia od dawna podkreślają, że długotrwałe wycofanie z życia społecznego jest sygnałem poważnego kryzysu emocjonalnego i psychicznego. Choć hikikomori nie jest samodzielną jednostką chorobową w oficjalnych klasyfikacjach, to najczęściej wiąże się z depresją, zaburzeniami lękowymi, fobiami społecznymi, problemami obsesyjno-kompulsyjnymi, a także z zaburzeniami rozwojowymi, jak spektrum autyzmu. Nierzadko towarzyszy mu również uzależnienie od internetu czy gier komputerowych, które zastępują kontakt ze światem rzeczywistym.
Konsekwencje zdrowotne takiej izolacji są wielowymiarowe. Z jednej strony mamy do czynienia z pogłębiającą się samotnością, chronicznym smutkiem, utratą wiary w siebie i rozwinięciem poważnych zaburzeń nastroju, nierzadko prowadzących do prób samobójczych. Z drugiej strony pojawiają się skutki czysto fizyczne: brak ruchu, nieprawidłowe odżywianie, odwrócony rytm dnia i nocy prowadzą do nadwagi lub niedożywienia, problemów z krążeniem, osłabienia układu odpornościowego czy chorób kręgosłupa. W dłuższej perspektywie dziecko lub młody dorosły izolujący się od świata traci również zdolności społeczne i zawodowe, a to oznacza ogromne trudności w wejściu w dorosłość i samodzielność.
Na tym tle niezwykle istotne są obowiązki rodziców, zarówno te wynikające z prawa, jak i te, które mają charakter moralny czy wychowawczy. Zarówno w Belgii, jak i w Polsce obowiązuje zasada, że rodzice są zobowiązani troszczyć się o dziecko aż do chwili, gdy stanie się ono samodzielne. Nie chodzi tu wyłącznie o osiągnięcie pełnoletności, ale o faktyczną zdolność do utrzymania się i prowadzenia samodzielnego życia. Jeśli więc osiemnasto- czy dwudziestolatek nadal uczy się, leczy lub z powodu problemów zdrowotnych – także psychicznych – nie jest w stanie się usamodzielnić, rodzice wciąż muszą wspierać go materialnie i wychowawczo.
W kontekście rozwodów i sporów o dzieci zagadnienie to nabiera szczególnego znaczenia. Niestety wielu rodziców traktuje opiekę naprzemienną jako narzędzie do uniknięcia płacenia alimentów. Sąd rodzinny nie patrzy jednak na samą arytmetykę tygodni, lecz bada realne możliwości każdego z rodziców. Jeśli jedno z nich domaga się opieki, musi udowodnić, że rzeczywiście jest w stanie się nią zajmować, a nie jedynie spełnia formalny warunek. A opieka nad dzieckiem w kryzysie psychicznym oznacza coś więcej niż udostępnienie pokoju i lodówki – oznacza obecność, gotowość do rozmowy, wspólne spędzanie czasu, zainteresowanie emocjami dziecka i towarzyszenie mu w drodze powrotu do życia społecznego.
Brak zaangażowania w takim przypadku może zostać uznany za zaniedbanie obowiązków rodzicielskich. Sąd ma wtedy prawo ograniczyć władzę rodzicielską, a w skrajnych sytuacjach nawet ją odebrać. Dlatego rodzice muszą zdawać sobie sprawę, że walka o „prawo do dziecka” wyłącznie w kategoriach kalendarza i alimentów to droga na manowce, która może obrócić się przeciwko nim.
Na szczęście coraz częściej pojawia się przestrzeń do rozmowy o takich problemach w mediacji rodzinnej. Mediacja daje rodzicom okazję, by zamiast wzajemnych oskarżeń podjąć realną dyskusję o tym, jak wspólnie pomóc dziecku. To nie walka o wyrok i pieniądze, ale poszukiwanie strategii wsparcia. W ramach mediacji można ustalić, kto będzie zajmował się organizacją wizyt u psychologa, kto zadba o to, by dziecko miało kontakt ze światem zewnętrznym, a kto przejmie odpowiedzialność za finansowanie leczenia. Można wspólnie wypracować rytuały codzienności: wspólne posiłki, spacery, basen, wyjazdy, czyli wszystko to, co pozwala dziecku powoli wracać do życia. Najważniejsze jednak, że mediacja chroni dziecko przed byciem wciąganym w konflikt rodziców. W sytuacji hikikomori dziecko nie może być zmuszane do opowiadania się po jednej ze stron. Musi czuć, że oboje rodzice są przy nim i że potrafią mówić jednym głosem: „jesteśmy razem z tobą, wspieramy cię, chcemy ci pomóc”.
Nie wolno zapominać, że hikikomori ma również szerszy wymiar społeczny. To zjawisko nie rodzi się w próżni – ma związek z presją edukacyjną, przeciążeniem bodźcami cyfrowymi, kryzysem więzi międzyludzkich, a także niepewnością na rynku pracy. Rodzice nie są winni powstaniu tego problemu, ale to na nich spoczywa odpowiedzialność, by go zauważyć i zareagować. To oni są pierwszą linią wsparcia.
Hikikomori pokazuje w najdobitniejszy sposób, że rodzicielstwo nie jest przywilejem, ale odpowiedzialnością. Odpowiedzialnością prawną, emocjonalną i społeczną. Medycyna mówi jasno: dziecko w izolacji znajduje się w kryzysie i wymaga pomocy. Prawo przypomina, że rodzice mają obowiązek troszczyć się o dziecko, nawet jeśli jest ono pełnoletnie, ale nadal niesamodzielne. Mediacja daje natomiast przestrzeń, by wspólnie poszukać sposobów na codzienne wsparcie. Wreszcie doświadczenie życiowe uczy, że prawdziwa opieka nie polega na tym, ile dni dziecko spędza u matki, a ile u ojca, lecz na tym, czy oboje rodzice mają siłę, aby z nim rozmawiać, gotować, spacerować, śmiać się i towarzyszyć mu w drodze powrotu do świata.
Dziecko zamknięte w pokoju nie mówi wprost, że potrzebuje pomocy. Jego izolacja jest jednak wołaniem o wsparcie. Zadaniem rodziców – niezależnie od tego, czy żyją razem, czy są po rozwodzie – jest to wołanie usłyszeć. Wymaga to czasu, cierpliwości, poświęcenia, ale przede wszystkim gotowości do współpracy. Bo walka o dziecko nie toczy się w sądowej sali rozpraw, lecz w codziennym życiu, w drobnych gestach obecności i miłości, które pozwalają mu wierzyć, że nie jest samo.